Podła i znienawidzona wątróbka z cebulką...
Pojawiła się wczoraj. Spodziewałam się tego od kilku dni ale i tak mnie zaskoczyła, a w zasadzie zaskoczył mnie M. SMSem o treści "watrobka!!!kasza!!!!!ogoreczek!!!!!". Wtedy stało się jasne, że yo ten dzień. Dzień wątróbki i wymyślania obiadu dla mnie.
Każdy, kto myśli, że kupienie podrobów w samym centrum miasta wojewódzkiego jest czymś łatwym i normalnym jest w dużym błędzie. Po 30 minutowym "biegu" od sklepu do sklepu i zjedzeniu loda (zasłużyłam na niego bardzo) w 4, sklepie jakiś kilometr od domu, znalazłam ją. Kiedy już wróciłam do domu nadeszła pora na zrobienie jej.
Jak zwykle jest to śliska sprawa, która wymaga wsparcia mleka. Wymoczyła to zło wrodzone w mleku i potem siup na patelnię. No właśnie smażenie. Tym razem dostałam strzał olejem w usta co i tak było lepsze niż strzał w oko. Tak smażenie tego świństwa jest powodem dla którego jej nienawidzę z całego serca. Nie mówię już o smaku bo to swoją drogą ale smażenie jej to kara zs grzechy. Połowa moich oparzeń jest spowodowanych smażeniem tego pomiotu szatana. M. nigdy nie zrozumie jak bardzo się poświęcam, jak bardzo cierpię i nienawidzę tego małego, śliskiego czerwonego tworu piekieł.
Niestety chyba w ramach pokuty za tą nienawiść robię idealna wątróbkę z cebulką i wiem, że takich dni będzie więcej, a na pewno tak długo jak jestem z M. Z nim natomiast pewnie będę bardzo długo, a to z powodu pewnej bardzo ważnej decyzji
Dodaj komentarz